W „Oto ciało moje” czerpiesz z własnych doświadczeń. Co było w tym najtrudniejsze? Czy obawiałaś się, że w procesie pisania część emocji może wrócić i spowodować nawrót zaburzeń odżywiania?
Żeby zachować równowagę emocjonalną, bardzo starałam się odseparować od swojej bohaterki i nadal się staram. Historia Natalii z „Oto ciało moje” nie jest moją historią jeden do jednego, choć nie ukrywam, że mamy wspólne doświadczenie, jeśli chodzi o bulimię. Pisanie o zaburzeniach odżywiania było bardzo trudne, bo rzeczywiście musiałam dogrzebać się do wielu emocji – rozdrapać rany, które myślałam, że są już zabliźnione. Emocje mieszkają w ciele – u mnie od zawsze kumulowały się w brzuchu, tam jakby się zatrzymywały. Faktycznie również w trakcie pisania momentami czułam, że ten brzuch bardzo mnie bolał, ale przychodziły też momenty rozluźnienia. Mam wrażenie, że ostatecznie całe to doświadczenie, swego rodzaju coming out, bardzo mnie wzmocniło – dostałam mnóstwo wsparcia od znajomych i nieznajomych, setki wiadomości od dziewczyn, które również przechodziły przez zaburzenia odżywiania. Mówiąc o tym, co trudne, i starając się nadać temu językowi dotyczącemu cielesności pewne ramy, chciałam pokazać, że warto dzielić się własnymi historiami. Bo tylko jeśli zaczniemy bez wstydu opowiadać o swoich doświadczeniach, będziemy mogły uzyskać pomoc.
Powiedziałaś o ranach, które wydają się zabliźnione, a jednak mogą się otworzyć. To dla mnie ważny element twojej książki – pokazujesz, że w jakiejś formie zaburzenia odżywiania zostają z nami już na zawsze, choć można je opanować. Przeczy to stereotypowi, zgodnie z którym są bardzo często przedstawiane jako problem wyłącznie nastolatek.
U mnie zaburzenia odżywiania pojawiły się, gdy miałam 19 lat. Byłam więc już osobą dorosłą, choć nie do końca dojrzałą. Mój pierwszy terapeuta powiedział, że jestem mentalnie nastolatką i dlatego zmagam się z chorobą nastolatek. Oczywiście terapeuta nigdy nie powinien tak powiedzieć. Nie chcę w ten sposób zniechęcać nikogo do terapii, bo jeśli tylko ktoś może sobie na nią pozwolić, warto z niej korzystać, ale zwrócić uwagę, że również w środowisku medycznym pokutują nieraz stereotypy. Tymczasem statystyki pokazują, że nastolatki stanowią tylko pewną część całej grupy osób zmagających się z zaburzeniami odżywiania. A bulimia czy anoreksja to tylko dwa z wielu możliwych zaburzeń. Dziś coraz więcej zaczyna się mówić o ortoreksji, a więc uzależnieniu od zdrowego stylu życia, które w pewnym momencie może przybrać formę paranoi, obsesji na punkcie ograniczania różnego typu produktów. I często dotyczy osób dorosłych. Pamiętajmy też, że zaburzenia odżywiania wciąż nie są zbyt dobrze zbadane, klasyfikacja powstała dopiero w latach 80., trudno też mówić o szerszych badaniach w Polsce. Myślę, że bardzo kuleje profilaktyka – nie mamy żadnych zajęć w szkole na temat zdrowego odżywiania, ale też podejścia do ciała. Przeważnie temat kończy się na piramidzie żywieniowej.
Pomija to zupełnie aspekty emocjonalne, które w przypadku jedzenia są bardzo istotne, bo jedząc, staramy się często zaspokoić inne potrzeby.
Oczywiście, jest to wierzchołek góry lodowej, bo jak wiemy zaburzenia odżywiania sprawiają, że jedzenie pozwala zapełnić pustkę. Czujemy głód emocjonalny, a zapełniamy go pokarmem fizycznym. I tego się nie uczy w szkole. Ponieważ nie uczy się nas w ogóle radzenia sobie z emocjami. Widziałabym to zamiast…
Religii?
O tak (śmiech).
Aleksandra Pakieła w obiektywie Jowity Kozłowskiej
Gdy czytałam o szkolnych doświadczeniach bohaterki twojej książki, przypomniał mi się oczywiście mój własny okres dojrzewania. I uświadomiłam sobie, że bardzo trudno przywołać mi w pamięci choć jedną koleżankę, która nie miałaby wtedy skomplikowanej relacji z jedzeniem. Przeważnie korelowało to z przekonaniem, że musimy nieustannie ten wygląd jakoś poprawiać, żeby zasłużyć na akceptację. Ostatni raport HBSC pokazuje, że samoocena polskich nastolatek jest najniższa w Europie. Jak myślisz, czemu jesteśmy aż tak niechlubnie wysoko?
Myślę, że wpływa na to wiele czynników kulturowych. Katolickie wychowanie pogłębia poczucie winy, jeśli chodzi o poznawanie swojego ciała. Wprowadza przedziwny rozdźwięk: z jednej strony przekaz, że ciałem nie należy się zanadto zajmować, bo ciało jest grzeszne, a z drugiej: szczególną fiksację na jego punkcie, np. wymóg zakrywania ciała, by nie „kusić” chłopców. Do tego dodajmy jeszcze brak edukacji seksualnej. W pewnym momencie to ciało zaczyna być pełne pragnień, ale nie znamy go i nie wiemy, jak poznawać. Nie wiemy, jak się zachowywać w pierwszych kontaktach seksualnych, na co w ogóle chcemy pozwolić drugiej osobie. To wszystko otwiera pole do nadużyć seksualnych, a te znów poczucie wartości spychają w dół. A przy tym wszystkim powtarza nam się, że dzieci i ryby głosu nie mają, a potem idziemy z tym przez życie i ten swój głos naprawdę trudno nieraz wydobyć. Bardzo często staramy się dążyć do perfekcji, żeby zasłużyć na miłość, uznanie. Myślimy: jeszcze miesiąc diety, jeszcze tylko zrzucę kolejne trzy kilogramy, a będę szczęśliwa. Tylko że to szczęście nie przychodzi, nieustannie coś nas od niego oddziela. Trudno mieć wysokie poczucie własnej wartości, gdy ma się wiecznie wrażenie, że jest się niewystarczającą. A takie wrażenie nieraz umacniały w nas przekazy słyszane już w domu, częste zawstydzanie, zalecenia, że dziewczynka musi być skromna, pilna, poukładana, idealna. Myślę, że to mocno pokoleniowy przekaz, który nasze mamy czy babcie słyszały od swoich. Gdy z kolei obserwuję znajomych w moim wieku, którzy wychowują już własne dzieci, zauważam, że starają się wzmacniać poczucie wartości u dziewczynek – mówić im, że mogą być sobą, rozrabiać, a w przyszłości zostać tym, kim zechcą. Wcale nie muszą być najlepszą wersją siebie, żeby być kochane.
Powiedziałaś o doświadczeniach w pewnej mierze pokoleniowych. Na ile inna jest rzeczywistość nastolatek, które dziś zmagają się z zaburzeniami odżywiania? Bo z nimi też rozmawiałaś, pracując nad książką.
To było dla mnie dość przerażające, że podczas rozmów z młodszymi dziewczynami uświadomiłam sobie, że niestety niewiele się zmieniło. Owszem, powstaje mnóstwo fajnych pomocników w dorastaniu, choćby takie seriale jak „Skam” czy „Sex Eductation”, publikacje takie jak „#Sexedpl” czy „Kosmos dla dziewczynek”. Jednak przekaz zachęcający do dążenia do fizycznej perfekcji wciąż jest bardzo mocno obecny, m.in. w mediach społecznościowych. Dla młodych dziewczyn wygląd często jest bardzo ważny. Może być to dość naturalny element kształtowania się tożsamości, poszukiwania własnego stylu, eksperymentowania. Problem pojawia się w momencie, gdy ten upragniony wizerunek staje się całą tożsamością. A może być to kuszące, gdy np. bardzo aktywnie korzystamy z Instagrama i obserwujemy osoby, które dzięki atrakcyjności fizycznej mogą dużo podróżować, reklamować różnego typu produkty. Może się to wydawać upragnionym stylem życia. Często jednak kryje drugie dno – po publikacji książki napisało mnie np. sporo modelek i bardzo atrakcyjnych, aktywnych w mediach społecznościowych dziewczyn, że one również zmagają czy zmagały się z zaburzeniami odżywiania, nie potrafią w pełni zaakceptować swojego ciała. Znam też bardzo dużo dziewczyn, które piszą wzmacniające posty, żeby pomóc innym, ale nieraz i poukładać się ze swoimi doświadczeniami. I taka aktywność bardzo często pomaga, ale gdy zaczynają spotykać się z hejtem, ta niegdysiejsza niepewność wraca jak bumerang.
Media społecznościowe, szkoła, rodzina, grupa rówieśnicza, kościół, filmy, reklamy… To przeróżne źródła przekazów na temat ciała. Odnalezienie się w tej wielości, nieraz sprzecznych zaleceń, może być olbrzymim wyzwaniem. Jak było w twoim przypadku z budowaniem własnej relacji z ciałem? Co najbardziej ci w tym procesie pomogło i co doradziłabyś osobie, która jest dopiero na początku tej drogi?
Jeśli zmagamy się z jakimiś zaburzeniami – a w moim przypadku była to na różnych etapach zarówno anoreksja, jak i bulimia oraz kompulsja – to pierwszym krokiem będzie przyznanie przed samą sobą, że coś jest nie tak i chcemy to zmienić. Wracanie do ciałato może być bardzo mozolna ścieżka, próba ukojenia samej siebie. I nie mówię tu nawet o zaprzyjaźnieniu się z ciałem czy pokochaniu go, bo wszechobecny przymus kochania swojego ciała czasem mnie przerasta. Czasem wolałabym po prostu o tym ciele mniej myśleć. Dla dziewczyn, z którymi rozmawiałam przy pracy nad książką ważnym etapem była walka z dysmorfoforbią, zaprzestanie skupiania się na fragmentach swojego ciała. Ja też doszłam w pewnym momencie do przekonania, że nie konstruuje mnie ani mój brzuch, ani ramiona, ani uda. Że jestem po prostu osobą, która te części ciała ma i one wcale nie muszą być idealne. Bardzo pomogły mi rozmowy z bliskimi osobami. Terapia. Jest też świetna platforma Szczera Sfera, która może pomóc w pogłębianiu relacji z ciałem. Co ciekawe przełomowe były też dla mnie swapy, czyli wymiany ubraniowe. Nagle okazało się, że mogę siedzieć w gronie wielu dziewczyn, jeść pizzę, pokazywać się w samych gaciach, zmieniać ubrania i kompletnie nikt nie ocenia ani mnie, ani innych kobiet. Przymierzałyśmy ciuchy, komplementowałyśmy się. Nikt nigdy nie powiedział „jesteś za gruba na tę sukienkę”. Raczej: „ta sukienka ci nie pasuje”. I to jest ogromna różnica w przekazie, sposobie myślenia – dla mnie było to na swój sposób magiczne. Przestałam podświadomie zakładać, że jak nie wcisnę się w rozmiar 34, to nie zasługuję na akceptację. Na swapach stało się dla mnie naturalne, że jesteśmy różne, że nasze ciała się zmieniają z czasem. I mają do tego pełne prawo. Gdy myślę o drodze powrotu do ciała, to myślę też, że bardzo ważne jest, by w pewnym momencie trochę zwolnić i przyciszyć ten głos krytyczki w naszej głowie. Dopiero wtedy mamy szansę usłyszeć, jakie to ciało ma rzeczywiście potrzeby. Czy chce odpoczynku? Pójścia na spacer? A może właśnie chce potańczyć? Czy ma ochotę akurat na sałatkę z pomidorem? Czy na budyń? Możliwe, że odkryjemy, że nasze ciało jest mądre i może nas prowadzić. Oczywiście zdarzają mi się nawroty zaburzonej relacji z jedzeniem. Np. dni gdy nagle pochłonę serię węglowodanów. Wtedy pojawia się lęk, że wszystko zacznie się znów od nowa. Zauważyłam jednak, że od kiedy bardziej wsłuchuję się w moje ciało, przeważnie okazuje się, że kolejnego dnia, wcale nie mam ochoty na następnego pączka czy bułkę, a np. na zupę z soczewicy czy ogórki kiszone. Ciało wie, co będzie dla niego dobre. Problem w tym, że ta wielość przekazów kulturowych, które wymieniłaś, konsumpcjonizm i parcie na perfekcję, zagłuszają te komunikaty, które płyną bezpośrednio od naszego ciała, przestajemy go słuchać. Nawiązanie relacji z ciałem jest więc nauką komunikacji z samą sobą.
Więcej informacji o książce znajdziecie na stronie wydawnictwa Art Rage.
Fot. materiały prasowe