Z Anitą spotkałyśmy się wczesną jesienią, rozmawiałyśmy o planach zawodowych, sytuacji w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Wywiad oddajemy wam dopiero dziś, bo po drodze dużo się działo. Czarny Protest i związane z tym wydarzenia, kolejne sytuacje zagrażające kulturze polskiej, które były dla nas obu najpilniejsze. 

Co nowego w tym sezonie u Anity Sokołowskiej?

Co nowego? Raczej co starego (śmiech). Kontynuacja serialu „Przyjaciółki”, „Na dobre i na złe”. Wiadomo – też bardzo ważny dla mnie teatr.

 

Nadal jesteś związana z Teatrem Polskim w Bydgoszczy?

Jest mi tam dobrze, ale jestem otwarta na propozycje z innych stron. Dość długo dojeżdżam już do Bydgoszczy, 8 czy 9 lat. To kawał czasu. Poza tym muszę mieć teraz na względzie mojego syna, który potrzebuje trochę stabilizacji. Więc zmieniają się priorytety. 

 

Zgodziłaś się też na udział w programie „Top Chef”. Gotujesz prywatnie?

Kiedyś dużo gotowałam. Od dwunastu lat bardzo intensywnie pracuję, przemieszczam się ciągle, więc choć lubię gotowanie, to nie mam już na to zbyt dużo czasu. Dlatego kiedy mam do wyboru spędzenie go najpierw na zakupach, a potem przy garnkach, to jednak wybieram restaurację. Chyba jak większość ludzi z naszego pokolenia. 

 

Zdecydowanie w naszym pokoleniu rozwinęła się kultura jadania na mieście. 

Śniadania, lunche, kolacje na mieście są już na porządku dziennym. Przy jedzeniu zdecydowanie lepiej załatwia się interesy, spotkania, którym towarzyszy dobre jedzenie są po prostu milsze. Ostatnio byłam w Toskanii i jestem wciąż pod wrażeniem włoskiego podejścia do jedzenia, w tym zachowania bardzo zdrowej równowagi, trzymania się zasad, że knajpy są czynne do godziny 14:00 i potem dopiero od 19:30. To jakoś porządkuje rytm dnia, to też szacunek do pracy, czasu wolnego. Knajp nie ma za dużo, godziny otwarcia są wyznaczone dość ściśle, więc jeśli chcesz zjeść, to musisz pamiętać, że warto zrobić rezerwację wcześniej. Podoba mi się też to, że nie ma tam sklepów nocnych, stacje benzynowe również nie są całodobowe jak u nas, więc i o zakupy trzeba się zatroszczyć wcześniej. I okazuje się, że możesz sobie wszystko tak zaplanować, że ci te „ograniczenia” nie przeszkadzają.

 

Czyli żyje się tam w stylu zdecydowanie bardziej slow i uważnie. A w Polsce, skoro możemy kupować przez 24 godziny, to nie dbamy o nasz czas, przyzwyczajamy się do tej wygody i jesteśmy mniej zdyscyplinowani. Wydaje mi się, że czym mamy więcej wolności, niezależnie w jakiej dziedzinie, to kończy się to – generalizując – mniejszą ilością czasu i większą ilością obowiązków. Zwłaszcza w przypadku kobiet to obserwuję – naszych wolności nie postrzegamy jako możliwości wyboru, chcemy zrobić jak najwięcej, być super w każdej dziedzinie.

I potem często słyszymy takie głosy, że same to sobie wybrałyśmy. Jednak nie jest tak do końca. Kobieta na pewno po części ma wpisaną w swój instynkt potrzebę opiekowania się, tworzenia domu i trudno nam z tego całkowicie zrezygnować. Ale mówienie, że my, kobiety, same sobie założyłyśmy tę pętlę na szyję jest okrutne. To nie jest tak. Istotna jest kwestia podziału obowiązków i ustawienia priorytetów. Od kiedy mój syn jest na świecie, to niestety na przykład mniej czytam. Kiedy wyjechaliśmy z Bartkiem [Bartosz Frąckowiak, dramaturg i reżyser teatralny – przyp. red.] na majówkę tylko we dwoje, to przeczytałam dwie książki, mogłam się w pełni oddać aktowi czytania. To zupełnie coś innego niż skakanie po nagłówkach w internecie czy przeglądanie gazet, aby być na bieżąco. Więc coś kosztem czegoś. Z drugiej strony dostaję coś innego, bo pierwsze pięć lat u dziecka jest najfajniejsze, oddaje ci wtedy najwięcej miłości, jest bezpośrednie. Mój synek jest nocnym markiem, spać kładzie się koło 22:00, więc zanim po uśpieniu go ogarnę mieszkanie i przygotuję się do pracy, to robi się późno. Zwykle koło 23:30 odkręcam kurek w wannie i mam chwilę tylko dla siebie, na reset.

2 pokoj kobiet wywiad anita sokolowska 

Reset przydaje się chyba szczególnie teraz, kiedy życie artystyczne w naszym kraju znalazło się pod presją polityki? Ty mocno wspierasz, między innymi w mediach społecznościowych, team Teatru Polskiego we Wrocławiu, jeden z najważniejszych teatrów w naszym kraju, gdzie zespołowi narzuca się dyrektora z politycznego wyboru, który najogólniej mówiąc nie nadaje się na to stanowisko.

Wspieram i będę to robiła zawsze, bo wydaje mi się, że wolność wypowiedzi w teatrze, czy to reżysera, aktora, dyrektora jest bardzo ważna. Wspieram nie tylko środowisko aktorsko-teatralne, ale w ogóle inteligencję, całe zaplecze ludzi myślących, którym teatr i sztuka są potrzebne. Uważam, że bez sztuki nie bylibyśmy pełnymi ludźmi. Nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym dziś jesteśmy. Byłaby tylko praca, żylibyśmy z klapkami na oczach w pewnym sensie. Więc uważam za swój obowiązek, żeby walczyć i głośno wyrażać swoje zdenerwowanie, swój gniew i niezgodę wobec tego, co się dziej. Wkurza mnie też to, że zawody artystyczne nie są traktowane poważnie. Zresztą z zawodem dziennikarza jest podobnie. Ludzie widzą to tak, że ktoś z kimś się spotyka, kawka, herbatka, rozmowa i już. Moim zdaniem to tymczasem dużo gorsza praca niż taka usystematyzowana, w której ktoś ci mówi, co i kiedy dokładnie robić. W naszym przypadku nikt nie stwarza nam warunków do pracy, sami musimy je sobie stworzyć. Trzeba walczyć o każdy dzień, o każdy projekt i to jest bardzo trudne. 

 

Jest w tym dużo niepewności o jutro. W ogóle czuć jakąś niepewność dziś. 

Dlatego musimy zawalczyć o siebie, bo teraz źle się dzieje w Teatrze Polskim we Wrocławiu, ale za chwilę będzie się działo na innych polach. Czytałam ostatnio, że 21 urzędników pracujących w polskich instytucjach za granicą dostało wymówienia, ot tak. Bo nie ta opcja, nie te poglądy. 

 

I nie liczy się to, że są specjalistami, że dobrze wykonują swoją pracę.

Dokładnie. Według mnie to świetnie, że mamy różne poglądy. I trzeba to szanować. Nie można przyjść i rąbać siekierą tego, co się zastało, co udało się przez lata wypracować, na ślepo forsując swoje idee. Każdy z nas już wie, co to jest demokracja i wiemy, że mamy prawo żądać, domagać się poszanowania naszych demokratycznych praw, bo my tworzymy to państwo. To my płacimy podatki i jeśli my je płacimy, to mamy prawo oczekiwać, że rządzący będą dla nas robili dobrze. Mówiąc bardzo ogólnie.

Jakieś 10 lat temu przeżyłam taką sytuację, jaka jest teraz we Wrocławiu, w teatrze w Łodzi, w Teatrze Nowym. Po śmierci Kazimierza Dejmka władza prawicowa narzuciła pomimo protestu całego środowiska teatralnego kandydaturę Grzegorza Królikiewicza na stanowisko dyrektora. Wspaniały pedagog, artysta w ogóle, ale nie nadający się do teatru, chcący forsować tam idee polityczne. Po udawanym dialogu z zespołem teatralnym, po zapraszaniu na pączki do prezydenta miasta, okazało się, że i tak Królikiewicz dyrektorem został, miał dawno podpisaną nominację na to stanowisko. Teraz jest to samo. Moi koledzy we Wrocławiu postulują: usiądźmy do negocjacji, każdy z kandydatów na dyrektora był lepszy niż Cezary Morawski. Jednak nikt tego nie słucha. 

 

Cóż, skoro odgrywa się niewygodne dla władzy, dla konserwatywnej części społeczeństwa przedstawienia, to władza chce to ukrócić. Ale w tym miejscu wracamy do tego, o czym mówiłyśmy wcześniej, że sztuka jest właśnie po to, aby otwierać społeczeństwu oczy.

We Wrocławiu jest zagłębie teatralne. Nie może być tak, że w każdym teatrze gra się to samo. Szanujmy różne gusta. Teatr, sztuka w ogóle są tak pojemne, że wszystkich da się zaspokoić. Są teatry komercyjne, są spektakle komercyjne, które jeżdżą po Polsce, ich repertuar opiera się na linii klasycznej, mieszczańskiej. I dobrze, i oni, i inni mają prawo bytu i do swobodnej wypowiedzi.

 

Tymczasem wciąż chce się nam narzucić jedną właściwą koncepcję, czy to sztuki, czy życia. 

I to jest wkurzające. Dialog w końcu polega na tym, że ja coś mówię, ty coś mówisz, możemy się nie zgadzać, możemy się sprzeczać, ale możemy znaleźć wspólne rozwiązanie. A tymczasem jest tak, że władza przestaje szukać rozwiązań wspólnych, coś narzuca, a co za tym idzie przestaje mnie szanować jako swojego obywatela. 

3 pokoj kobiet wywiad anita sokolowska 

Bardzo podobnie jest z próbą zaostrzenia kompromisu aborcyjnego. Projekt zaostrzenia jest co prawda obywatelski, ale popierany przez rządzących. I to wywołało poruszenie na szerszą skalę, wśród kobiet, ale i mężczyzn, którzy domagają się szacunku, wolności wyboru.

Sprawa aborcji dotyczy wszystkich. Oczywiście przede wszystkim nas, kobiet, bo dotyczy naszych ciał, ale dotyczy też naszych partnerów, dzieci i tak dalej. I znów mamy pozorny dialog, którego tak naprawdę nie ma. Nie ma chęci wysłuchania nas, powołania „okrągłego stołu” dla tej sytuacji i sprawy. Ktoś powinien wybrać ludzi, z prawa, z lewa i ze środka, spośród osób niezrzeszonych i niezależnych, specjalistów od tego przede wszystkim, którzy siadają i ten konsensus wypracują.

Zamiast wspierać rodziny, stwarzać warunki, aby kobiety bez obaw zachodziły w ciążę, to jest wręcz na odwrót. Większość z moich znajomych ma jedno dziecko i zwykle już nie mają odwagi na drugie, kiedy patrzą na to, co się dzieje. Poza tym nie tak łatwo jest wychować, znaleźć pieniądze na wszystkie potrzeby. Pomoc państwa w tym przypadku jest pozorna. Zresztą brakuje podstaw. Politycy powinni zająć się takimi kwestiami jak edukacja seksualna, tym, żeby prezerwatywa kosztowała np. symboliczną złotówkę. Paczka prezerwatyw dobrej jakości kosztuje jakieś 10 zł. Są tam ze trzy prezerwatywy. Jeśli młody człowiek ma duże potrzeby seksualne, to takie opakowanie starczy mu na dzień lub dwa. A na pewno jeszcze nie zarabia tak, aby móc to 10 zł co chwilę wydawać. A co dopiero osoby niepracujące, które też mają potrzeby seksualne, bo w końcu wszyscy mamy.

Mam 40 lat, więc widziałam na własne oczy, przeżyłam na własnej skórze transformację. Zaliczyłam stanie w kolejkach, cukier na kartki i potrafię docenić, jak mamy fajnie teraz, jak mamy dobrze. I zamiast utrzymać to, ulepszać, to my się cofamy nie wiadomo gdzie, aż trudno w to wszystko uwierzyć. 

 

Kiedy ja na to wszystko patrzę, to choć cieszę się, że jestem kobietą, to jednak widzę, czuję, że nie jest lekko być nią w Polsce.

Kiedy kilka dni temu powiedziałaś mi, że chcesz między innymi o tym ze mną rozmawiać, to zorientowałam się, że dziś pytania o feminizm są coraz częstsze. Pomyślałam też, że jednak nie jesteśmy aż takim dobrym materiałem do rozmawiania na ten temat, bo obracamy się w środowisku, które wie, co to jest feminizm i nie kojarzy tego z traktorem i owłosionymi pachami, wie, że to jest nurt filozofii, społeczny, walczący o prawa dla wszystkich, nie tylko kobiet. 

 

Meryl Streep niedawno powiedziała, że nie jest feministką, że jest humanistką. Jedno zawiera się w drugim. W sumie to tylko nazwy, a przede wszystkim chodzi o to, co sobą prezentujemy, jakie mamy poglądy i wartości. Wydaje mi się, że właśnie my musimy o tym rozmawiać, żeby odczarować feminizm, obudzić do działa, kiedy widzimy nierówności.

Ja z jednej strony nie mam problemu z tym, że muszę walczyć o siebie, w sumie w moim zawodzie walczę tak samo jak moi koledzy. Ale patriarchat jest jeszcze bardzo mocno obecny w naszym życiu, ciągle można się natknąć na klasyczny podział: facet od samochodu, kobieta od pieczenia ciast. Na Zachodzie kobiety bardziej otwarcie mówią o wciąż istniejących nierównościach, o tym, że zarabiają mniej. Są gwiazdy światowego formatu jak chociażby Streep, które ciągle o tym mówią i podkreślają, że ta nierównowaga w Hollywood jest duża. Ja nie wiem, jak to jest w Polsce tak naprawdę. Cóż, temat stawek, pieniędzy w naszym kraju to jest ciągle jakiś temat tabu, wstydzimy się o tym rozmawiać. Na pewno jest tak, że faceci więcej grają, bo więcej jest dla nich ról, a skoro więcej grają, to też szybciej budują nazwiska, a za nazwiskiem z kolei idą pieniądze.

Powiem ci jednak, że w mojej pracy teatralnej, która polega na spotkaniu człowieka z człowiekiem, a nie na szybkim zarobieniu kasy, raczej niezetknęłam się z tym, że ktoś mnie gorzej traktuje, bo jestem kobietą. Nie mówię, że nie ma tego w tym środowisku. Ale nie jest to zwykle na tle damsko-męskim, tylko ogólnie na tle ludzkim, np. ktoś komu zalazł za skórę czy nie spełnia oczekiwań reżysera. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Zdarzają się też tacy reżyserzy, jak i reżyserki, którzy przepracowują swoje cielesne traumy na scenie i wykorzystują aktorów w tym celu. Są takie nazwiska. Możesz w tym uczestniczyć lub nie. Masz ten wybór. Na tyle czasy się zmieniły, że powiedzenie „aktor jest od grania jak dupa od srania” przestało być używane, choć na początku mojej kariery jeszcze się z nim spotykałam. Staram się pracować w takich teatrach i z takimi reżyserami, którzy podmiotowo traktują aktora, dla których jest on równoprawnym twórcą, ma coś do powiedzenia ze sceny, to on swoją obecnością niesie tematy, filozofię przedstawienia. Tak prywatnie zdarzyło mi się, że jeśli nie zgadzałam się z traktowaniem czy sposobem pracowania w teatrze, to mówiłam „nie”. Nie było tego wiele, ale wychodziłam z projektu. Mnie to bardzo mocno zbudowało. Mnie jako mnie. To takie małe cegiełki, które zbierasz i ustawiasz na swojej drodze. Dzięki temu jestem dziś tym, kim jestem. I nie boję się teraz powiedzieć tego, co myślę. 

1 pokoj kobiet wywiad anita sokolowska 

Za pomoc w realizacji sesji zdjęciowej dziękujemy klubowi Niebo, ul. Nowy Świat 21, Warszawa

Fot. Maciej Kaniuk