Sposób, w jaki przeżywamy to, co dzieje się wokół i jak sobie z uczuciami radzimy, definiuje nas jako osoby. Ale czy emocje rzeczywiście należą do nas – są czymś prywatnym, wręcz intymnym? A może raczej doświadczeniem kolektywnym, w ogromnej mierze kształtowanym przez biologię, a także kulturę, w której funkcjonujemy? O tym, że nasze odczuwanie silnie sprężone jest z kulturą najlepiej świadczą różnice w słownictwie dotyczącym emocji. Właściwie każdy język może pochwalić się nazwami całego spektrum uczuć, które w innych krańcach świata nie mają swojego lingwistycznego odpowiednika.
Karol Darwin był zdania, że emocje (a szczególnie odzwierciedlająca je mimika) są czymś uniwersalnym. Swego rodzaju tajnym kodem, który jednoczy nas jako ludzi. Większość badaczy tej tezy nie poparła, komentując, że ekspresja emocjonalna warunkowana jest przez kulturę. Tematem w latach 70. zajął się Paul Ekman. Psycholog przebadał ludzi z jednego z plemion zamieszkujących Papuę Nową Gwineę. Ludzi, którzy nie mieli wcześniej żadnego kontaktu z zachodnią cywilizacją. Ekman pokazał członkom plemienia zdjęcia przedstawiające twarze Amerykanów wyrażające sześć emocji – radość, smutek, złość, strach, wstręt i zaskoczenie (emocje te naukowiec nazwał podstawowymi, później zrezygnował z umieszczania w tej grupie zaskoczenia). Okazało się, że badani opisali przedstawione emocje bezbłędnie. Amerykanin postanowił opowiedzieć też tubylcom sześć nacechowanych emocjonalnie historii. Następnie badani mieli zaprezentować wyraz twarzy odpowiadający emocji, którą wywołało u nich opowiadanie. Owe wyrazy twarzy zostały sfotografowane. Zdjęcia wysłano do Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że Amerykanie również nie mieli problemów z rozpoznaniem emocji ludzi z drugiego końca świata.
Ekman twierdzi, że te podstawowe emocje wykształciły się już w filogenezie. Amerykanin widzi emocje jako system szybkiego reagowania na bodźce, pozwalający na natychmiastową ocenę rzeczywistości. System, który pomógł nam w adaptacji i przetrwaniu. Psycholog nie przypisuje jednak wszystkich zasług biologii. O ile emocje podstawowe uważa za uniwersalne, o tyle ich różnorodne mieszanki są już jego zdaniem charakterystyczne dla każdego człowieka i zależne od sumy jego doświadczeń. I tu pojawia się kultura, która ma decydujący wpływ na to, jak i czy w ogóle wyrażamy konkretne emocje.
Nie sposób mówić o uczuciowym nazewnictwie w różnych językach i kręgach kulturowych, nie odnosząc się do tak zwanej hipotezy Sapira-Whorfa, nazywanej też prawem relatywizmu językowego. Teoria ta głosi, że używany przez nas język w mniejszym lub większym stopniu wpływa na sposób myślenia, a więc i postrzegania oraz wyrażania uczuć. Historyczka kultury Tiffany Watt Smith, która w 2015 roku wydała książkę „The Book of Human Emotions” (Księga ludzkich emocji), uważa, że sposób, w jaki myślimy o emocjach ma wpływ na ich odczuwanie. Zdaniem Smith nie da się analizować emocji w oderwaniu od kultury, w której zostaliśmy wychowani i w obrębie której funkcjonujemy, warunków politycznych, historycznych itp.
Autorka w wywiadzie dla magazynu „The Atlantic” opowiadała o tym, jak z czasem zmienia się postrzeganie danego opisującego emocję słowa na podstawie wyrazu homesickness (tęsknota za domem). Smith podkreślała, że w połowie XIX wieku traktowano to uczucie jako stan bardzo poważny. Opuszczający swoje domy ludzie, na przykład zostawiający ojczyznę imigranci, doznawali nieraz tak intensywnej melancholii, że mogła ona być odczuwana bardzo intensywnie fizycznie – prowadzić do wyczerpania, braku apetytu, gorączki. Tęsknota za domem wielu ludzi wpędziła do grobu. Dziś zdaniem badaczki tęsknota ta nie ma już takiej uczuciowej wagi. Zmieniły się wyznawane przez nas wartości, można o wiele łatwiej, taniej i szybciej podróżować, kontaktować się przez internet, porozmawiać przez telefon. Smith przyznawała na łamach „The Atlantic”, że XX-wieczna atmosfera sprzyjała temu, by zwalczać to uczucie. „Jeśli tęsknisz za czymś znanym, bezpiecznym, przynoszącym ulgę, możesz być uznany za osobę mało ambitną. Tęsknotę za domem radzi się dziś wypierać – wydorośleć z niej i czerpać przyjemność z przygody, jaką jest życie”.
Perspektywa historyczna to jedno, ale Smith pisze też o różnicach między nazewnictwem emocji w różnych językach i korzyściach, jakie może nam zapewnić ta lingwistyczna wędrówka. Inny język gwarantuje inny punkt widzenia, ucząc się nieznanego nam wcześniej słownictwa, część spraw można przewartościować, na inne zwrócić większą uwagę. Smith tropi w swojej książce emocje, które nie mają odpowiednika w języku angielskim. Ale nie ona jedna jest zafascynowana tymi różnicami. Jej pasję podziela między innymi Tim Lomas, psycholog z Londynu, który stworzył stronę Positive Lexicography Project, w ramach której zbiera słowa, których nie da się przetłumaczyć. Wyrazy selekcjonowane przez Lomasa mają opisywać różne odcienie pozytywnych uczuć. Wszystko po to, byśmy mogli dostrzec, że nie ma jednej, właściwej definicji szczęścia i z życia można czerpać na najróżniejsze sposoby, a szczęście nie musi wykluczać dozy melancholii czy nostalgii, bo nie wszystkie uczucia są czarno-biało. Jeśli chcecie podzielić się jakimś słowem, które waszym zdaniem powinno znaleźć się na liście, a jeszcze go tam nie ma, psycholog zachęca do kontaktu. W Polsce o słowach trudnych do przetłumaczenia pisze natomiast Grażyna Plebanek na łamach „Wysokich Obcasów Extra”. „Podobno rzeczy stają się, gdy je nazwiemy. A co jeśli rzeczy już są, a brakuje słów na ich nazwanie?” – pyta Plebanek w leadzie każdego z artykułów z serii „Słownik wyrazów obcych”. Pisarka zapoznaje Polki z najróżniejszymi słowami, które nie mają bezpośrednich odpowiedników w naszym języku, często jest to słownictwo dotyczące emocji właśnie.
O tym, jak pomocne w wyrażaniu uczuć mogą być inne języki świadczą badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego, Uniwersytetu w Berkley i Bard College. Badacze sprawdzali, jak z mówieniem o emocjach radzą sobie ludzie dwujęzyczni. Okazało się, że często w zależności od emocji, którą te osoby chcą wyrazić, posługują się one innym językiem. Jednym z opisanych przykładów byli na przykład rodzice z Finlandii, którzy woleli deklarować miłość swoim dzieciom po angielsku. Skandynawska kultura promuje powściągliwość. Co za tym idzie, fiński język okazał się w tej sytuacji mniej przydatny niż język angielski. To tylko jeden z przykładów, jak można wykorzystać znajomość innego języka lub nawet pojedynczych słów, by łatwiej wyrazić pewne emocje albo po prostu je dostrzec. Macie ochotę na lingwistyczną, emocjonalną podróż w nieznane? Zacznijcie od zapoznania się z przygotowanym przez nas krótkim słownikiem.
KRÓTKI SŁOWNIK EMOCJI (NIE)NAZWANYCH *
Aidos (z greckiego) – wstyd towarzyszący planowaniu zrobienia czegoś, który powstrzymuje nas od dokonania tej czynności; utemperowanie samego siebie, samokontrola.
Dépayser (z fransuckiego) – przyjemne uczucie dezorientacji i nowości odczuwane podczas pobytu w miejscu, w którym jeszcze nie byliśmy, szczególnie w obcym kraju.
Firgun (z hebrajskiego) – duma i szczęście z czyjegoś sukcesu.
Gigil (z tagalskiego) – nieodparta chęć uszczypnięcia lub uściskania kogoś, kogo się kocha czy wielbi.
Gjensynsglede (z norweskiego) – radość ze spotkania kogoś, kogo nie widziało się od dawna.
Gourmandise (z francuskiego) – uczucie przyjemności płynące ze spożywania smacznego jedzenia i napojów, docenianie jedzenia.
Havruta/Chavruta (z hebrajskiego) – uczucie bliskości, towarzyszące osobom, które wspólnie się czegoś nauczyły.
Kiasu (z chińskiego) – popychająca do działania obawa przed tym, że coś nas ominie.
Koi no yokan (z japońskiego) – uczucie, którego doznaje się, gdy spotykając jakąś osobę, jesteśmy już w stanie przewidzieć, że zakochanie się w niej będzie nieuniknione.
Mbuki-mvuki (z języków bantu) – nieodparta chęć zrzucenia z siebie wszystkich ubrań podczas tańca.
Ramé (z balijskiego) – radość, która wypływa z chaotycznego, spontanicznego działania.
Sehnsucht (z niemieckiego) – nostalgia za wszystkimi alternatywnymi scenariuszami życia, które nie zostały czy nie zostaną zrealizowane, chęć ucieczki w inne życie.
Sturmfrei (z niemieckiego) – przyjemność płynąca z bycia samemu, nie bycia przez nikogo obserwowanym i ocenianym; bycie w domu samemu.
Tarab (z arabskiego) – stan ekstazy i oczarowania, w jaki wpędza muzyka.
Ti voglio bene (z włoskiego) – przywiązanie do rodziny, przyjaciół i zwierząt domowych.
Uitwaaien (z holenderskiego) – ożywcze doznanie wolności i odcięcia się od nadmiaru myśli, które towarzyszy spacerom w wietrzny dzień, „przewietrzenie głowy”.
*Wszystkie słowa umieszczone w słowniku pochodzą ze zbioru Tima Lomasa i są subiektywnym wyborem autorki tekstu. Jeśli macie ochotę poznać więcej takich wyrazów, odwiedźcie stronę Positive Lexicography Project. Uwaga, przeglądanie może być uzależniające!:)
Fot. unsplash.com